"Autonomia anioła" - wywiad

25 lutego 2020

Rozmowa z Jolantą Masny-Olech.

Rozmowa z Jolantą Masny-Olech, wicedyrektorką Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Uśnicach i prezeską Stowarzyszenia „Do życia przez życie” działającego przy tym ośrodku. Pani Jolanta wraz z 8 innymi wychowawcami i grupą 30 dzieci wzięła udział w jednym z Turnusów Uśmiechu w 2019 roku.

Łukasz Droździk: Proszę przybliżyć nam wasz ośrodek i stowarzyszenie

Jolanta Masny-Olech: Przyjechaliśmy z miejscowości Uśnice w gminie Sztum. Działa tam Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy, do którego uczęszczają dzieci z umiarkowanym i znacznym stopniem niepełnosprawności intelektualnej. W ramach ośrodka działa szkoła podstawowa oraz przedszkole – dwie grupy dla dzieci z autyzmem i dwie grupy dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Jest także oddział przysposabiający do zawodu oraz internat. Prowadzimy też zespoły wczesnego wspomagania rozwoju, gdzie obejmujemy terapią dzieci w wieku od sześciu miesięcy do sześciu lat. Przy ośrodku od siedmiu lat działa stowarzyszenie „Do życia przez życie”, które zajmuje się tym, czym ośrodek – z różnych względów - zająć się nie może, czyli np. pozyskiwaniem środków na działania, których nie jest w stanie sfinansować placówka.

 

 

Ł.D.: Ale pozyskiwanie środków to pewnie nie jedyne zajęcie stowarzyszenia?

J.M-O.: Oczywiście! Zajmujemy się wszechstronną pomocą dzieciom uczęszczającym do ośrodka. Skupiamy się na pomocy opiekuńczej, wychowawczej, ale też rehabilitacyjnej. Organizujemy przeglądy teatralne, festyny integracyjne, wycieczki, wyjazdy na basen. Wszystko to dzięki nauczycielom z ośrodka, którzy charytatywnie działają w stowarzyszeniu. W roku 2019 udało nam się zrealizować jedno z największych przedsięwzięć, czyli pozyskać unijne fundusze i zbudować plac zabaw, oraz – z czego bardzo się cieszymy – wygrać konkurs na Turnus Uśmiechu.

Ł.D.: No właśnie. Jak dowiedzieliście się o naszej fundacji i o konkursie na Turnus Uśmiechu?

J.M-O.: To właśnie zasługa osób, które zajmują się pozyskiwaniem środków. Przeszukują internet w poszukiwaniu funduszy i atrakcji dla naszych dzieci. Informację znaleźliśmy na portalu ngo.pl. Wniosek złożyliśmy na kilka dni przed końcem naboru, dlatego tym bardziej cieszyliśmy się z wygranej.

Ł.D.: Żeby wygrać konkurs i przyjechać do Wisły, trzeba przekonać komisję konkursową wyjątkowym pomysłem na turnus. Jaki był wasz pomysł?

J.M-O.: „Anielska misja – autonomia anioła. Tworzymy przedstawienie.” to temat przewodni naszego turnusu i myślę, że to najlepsza odpowiedź na pana pytanie. Głównym celem, który nam przyświecał była większa samodzielność naszych uczniów. Są tu z nami dzieci, ale są też osoby dorosłe, które samodzielnie nie potrafią wykonać najprostszych czynności związanych z codziennym życiem. Dlatego też jesteśmy tu sami, bez rodziców, żeby pokazać dzieciom że dają sobie radę. Na pewno sprzyja temu zmiana otoczenia, fakt że jesteśmy z nimi 24 godziny na dobę i mamy dla nich czas, którego czasami brakuje w szkole, gdzie musimy przede wszystkim realizować plan dydaktyczny. Tu dawaliśmy im szansę na samodzielność. Naszym zdaniem buduje się ją wtedy, gdy obok zabraknie kogoś, kto non stop będzie się o nich troszczył. My, wychowawcy byliśmy obok, trochę jak „anioły stróże”, gotowi do pomocy, ale w niczym ich nie wyręczaliśmy.

 

 

Ł.D.: A w jaki sposób tej samodzielności uczyliście?

J.M-O.: Działaliśmy na zasadzie szkoły Montessori, gdzie dzieci wzajemnie się uzupełniają i sobie pomagają. Podzieliliśmy się na dwie grupy sprawnościowe: Wisła i Oka. Dzieci dobraliśmy tak, aby w każdej grupie były te starsze i te młodsze, słabsze i silniejsze. Bez względu na to czy były to prace porządkowe na stołówce, próba do przedstawienia czy wyjście na spacer, zawsze obok młodszego stał starszy, obok słabszego stał mocniejszy. Jesteśmy zaskoczeni, jak dobrze sprawdziło się to podejście. W grupie teatralnej mam dwóch chłopców – takie dwa małe „diabełki”, które nigdy nikomu nie chciały pomagać, lubiły rozrabiać i zawsze trzeba było ich bardzo pilnować. A tu jestem ogromnie zaskoczona, szczególnie jednym z chłopców, który pomaga młodszemu i słabszemu koledze na każdym kroku i robi to z serca, a nie z przymusu.

Ł.D.: Może pani podać przykłady zajęć, które przeprowadzaliście w trakcie turnusu?

J.M-O.: Oprócz wielu atrakcji, które zapewniła nam fundacja (wycieczki górskie, basen solankowy, teatr, zajęcia terapeutyczne), mieliśmy też swój program. Podstawą, wokół której organizowaliśmy inne zajęcia, było przygotowanie przedstawienia dla pracowników fundacji, które miało jedno przesłanie – każdy z nas ma swojego anioła stróża. W przygotowaniach wykorzystaliśmy m.in. choreoterapię, arteterapię czy terapię zajęciową. Poza tym w codziennych zajęciach wykorzystywaliśmy m.in. integrację bilateralną czy zajęcia relaksacyjne z elementami jogi, których celem było wyciszenie dzieci. Ja z wykształcenia jestem logopedą i w ramach porannych zajęć pracowałam z dziećmi metodą werbotonalną wywoływania głosek, w której konkretne ruchy, np. nóg czy rąk wywołują konkretną głoskę, później sylabę i na końcu słowa.

Ł.D.: Dla części waszych uczniów to był pierwszy taki wyjazd. Jak sobie radzili z daleka od domu?

J.M-O.: W najmłodszej grupie nie obyło się bez płaczu podczas pierwszych kilku dni, ale myślę, że to normalne. Im dłużej tu byliśmy i im bardziej grupa się z sobą zżywała, tym było łatwiej. Poprosiliśmy też rodziców, żeby nie dzwonili, jeśli nie będzie takiej konieczności i większość do tej prośby się dostosowała, co bardzo nam pomogło. Myślę, że dla sporej grupy naszych uczniów to był przełomowy wyjazd. Zobaczyli, że potrafią nie tylko sami o siebie zadbać, ale też pomóc tym którzy są od nich młodsi i słabsi.

Ł.D.: Co może pani zaliczyć do sukcesów, a co do porażek tego turnusu?

J.M-O.: Zacznę od sukcesów, bo było ich zdecydowanie więcej. Na pewno historia 12-letniego chłopca, który jeszcze przed przyjazdem do Wisły z wiadomych względów całą noc spał w „pampersie”. Tu praktycznie od początku spał bez i nie było żadnego problemu. Pozytywne zaskoczył nas też chłopiec z zespołem Downa, do którego trudno nam było dotrzeć w ośrodku. Był zamknięty w sobie, wycofany, a tutaj to kompletnie innego dziecko!

Mamy sporo wniosków i obserwacji, ale nie traktujemy ich w kategoriach porażek. Najważniejszą z nich jest ogromna różnica pomiędzy dziećmi mieszkającymi w naszym internacie a tymi, które dojeżdżają na zajęcia. Ta pierwsza grupa jest dużo bardziej samodzielna i potrzebuje mniej uwagi. Dzieci dojeżdżające często nie potrafią wykonać najprostszych czynności, jak zawiązanie butów, a mają np. 16 lat. W ich przypadku najważniejsze było pokazanie, że potrafią samodzielnie przeprowadzić poranną toaletę, ubrać się czy posprzątać. To się chyba udało i jest to dla nas kolejny sukces.