Zuzanna Bednarska

 I miejsce w konkursie „Mój Turnus Uśmiechu”

Mój Turnus Uśmiechu

Wśród wielu cudownych dni podczas  pobytu w Wiśle, wspominam dzień pierwszy marca, bo był wyjątkowy. 
Wszyscy wstali wcześniej z łóżek, by zdążyć się wyszykować. Dziewczyny z mojego pokoju ubierały się i ścieliły łóżka nieporadnie, ręce trzęsły się im na myśl o dalekiej wycieczce. Agnieszka, moja dobra przyjaciółka, dodatkowo przejmowała się możliwością spóźnienia. Po pysznym śniadaniu oraz wzięciu leków, każdy dotarł do swojej kwatery, by dokończyć pakowanie plecaka, które w większości przypadków zaczęło się już poprzedniego wieczoru. W pośpiechu wiązane sznurówki traperów plątały się pod nogami innych, a grube zimowe kurtki piętrzyły się na dużym parapecie. Finalnie wszyscy, opatuleni w kilka warstw ubrań, znaleźli się w autobusie. 
Wiele osób denerwowało mnie, używając telefonów przez całą podróż. Jeśli dalej będą ze sobą pisać, zamiast rozmawiać w cztery oczy, w końcu nie będą potrafili wydusić z siebie słowa. Przerzucałam niedowierzającym wzrokiem po oświetlonych blaskiem ekranów twarzach. Ja, wraz z Agnieszką, postanowiłyśmy wyróżnić się w tłumie, dlatego wpatrywałyśmy się oczarowane w świat za oknem. 
Było dość wcześnie, więc pierwsze pomarańczowo-złote promienie słońca przebijały się przez igły drzew, drobinki śniegu migotały, doczekawszy się odrobiny światła. Wszystko to, wraz z tradycyjnymi drewnianymi domami w tle, tworzyło uroczy klimat, którego można doświadczyć tylko w ośnieżonych górach. Przeżywałyśmy każdy ostry zakręt na górskiej drodze, przez które co chwila bujałyśmy się na boki.
 Najlepsze jednak było dopiero przed nami. Gdy dojechaliśmy na miejsce, podzieliliśmy się na małe, sześcioosobowe, grupki, które po kolei wsiadały do żółto-czarnych wagoników, które miała zawieźć nas na Szyndzielnię. Z początku nie było to zbyt ekscytujące — kolejka znajdowały się tuż nad ziemią. Jednak, kiedy coraz bardziej oddalałam się od gruntu, zaczynałam czuć motylki w brzuchu. Po wjechaniu na górę i przejściu kilkumetrowego dość stromego odcinka drogi, doszliśmy do starego schroniska. Z zewnątrz murowany budynek, w środku pokryty był drewnem. 
Elementy wystroju pomieszczeń nadawały charakter temu miejscu, chociażby rysunki na wielkich tablicach w bufecie, które przedstawiały życie górali, żyjących tu wiele lat temu. W stołówce posililiśmy się trochę, nabraliśmy sił, po czym podjęliśmy próbę wejścia na sąsiadującego z Szyndzielnią Klimczoka. Idąc szlakiem, odkryliśmy piękno polskich gór zimą. Drzewa były oblepione śniegiem, na ziemi tworzyły się wysokie zaspy, w które często wpadali inni uczniowie, poślizgnąwszy się na lodzie, który pokrywał gdzieniegdzie ścieżkę, albo potknąwszy na kamieniu, jednym z wystających spod śniegu. 
Co chwila można było usłyszeć zachwycone westchnięcia albo słowa: ,,Tu jest jak z bajki!". Niektórzy dość szybko się zmęczyli, innym zew przygody dodawał sił, więc brnęli szybko przez śnieg, choć oni też powoli zaczynali tracić zapał. Ja odnalazłam w sobie pokłady energii, jednak nie biegłam za innymi, gdyż nie chciałam zostawić przyjaciółki w tłumie innych ociągających się osób. Truchtałam wokół niej, wciąż dopingując ją do poruszania nogami. Jak się okazało - było warto! 
Na górze dostąpiliśmy zaszczytu patrzenia na okolicę z zupełnie nowej perspektywy. Stojąc na wysoko, ze śniegiem w butach i na twarzach, napiliśmy się wody, która zdążyła już przesiąknąć chłodem. Nasi wychowawcy i opiekunowie z ING podchodzili do każdego, aby sprawdzić, czy dobrze się czujemy i jak nam się podoba na tej wysokości. 
Wiele osób podchodziło do tabliczki z napisem ,,Klimczok - 1117 m n.p.m.” i robiło jej zdjęcia, aby móc później udowodnić swoim rodzinom, że zdołali wejść tak wysoko. Naprzeciw naszego postoju znajdowało się drugie wzniesienie, ale jak domyślałam się na podstawie tabliczek, nie mogliśmy tam pójść tą drogą. 
Patrząc na niebo, na którym wyjątkowo nie było żadnego obłoku, można było zauważyć, że w pewnym momencie błękit ustępuje szarości. Byłam prawie w stu procentach pewna, że był to smog, co ogromnie zasmuciło mnie. Przez moją głowę przeszła myśl, że przez ową szarą plamę nie będę mogła za kilka lat tutaj wrócić. Jednak nie zastanawiałam się nad tym dłużej, gdyż, jak się okazało, wszyscy musieli przerwać swoje zajęcia i ruszyć w  drogę powrotną. Turlanie i zbieganie po zboczu było o wiele szybszą czynnością niż wspinanie się, więc błyskawicznie znaleźliśmy się z powrotem przy kolei. 
Patrząc na oddalający się widok baśniowych gór i puszystego śniegu, zaczynałam już tęsknić za tym miejscem. Obym niedługo tam wróciła.