Miłosz Sewastjanowicz

 II miejsce w konkursie „Mój Turnus Uśmiechu”

Niespodzianka

                              Dwudziesty szósty maja, piątek, kolejny dzień turnusu. Jak co dzień czekało nas śniadanie o godzinie ósmej. Jednak wcale się tym nie przejmując nasza piątka po raz kolejny "lekko" zaspała i postanowiła przedłużyć sobie drzemkę. Na dziesięć minut przed ósmą jeden z nas, spojrzał na telefon i lekko zaskoczony zaczął nas budzić. Zebraliśmy się, chyba nikt nie chciał tłumaczyć się oraz robić przysiadów (dziesięć za każdą minutę spóźnienia). Dobrze wiedzieliśmy co nas czeka, bo już raz się to zdarzyło. Choć mieliśmy tylko dziesięć minut, jednak nie wybiegaliśmy w piżamach i nie ułożonych włosach. Dotarliśmy, ledwo co zdążyliśmy jednak nie byliśmy ostatni. W trakcie śniadania dowiedzieliśmy, że czeka nas niespodzianka. Jednak jaka będzie, dowiemy się dopiero po naszych lekcjach. Lekcje się skończyły, mieliśmy się spakować. Wziąć naszą zieloną opaskę (komin) oraz plecak na prowiant przygotowany przez kucharki, czyli kilka kanapek, baton i woda. Ucieszeni wyruszyliśmy do autobusu w międzyczasie dowiedzieliśmy się, że jedziemy do westernowego miasteczka TwinPigs. Gdybyście wiedzieli naszą minę, gdy dotarły do nas informacje o będących tam atrakcjach: kolejkach, młocie i domu strachu. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie będą to atrakcje dla dzieci na przykład kolejki będą krótkie i wolne bez ostrych zakrętów. Nie zawiedliśmy się, na pierwszy rzut oka zobaczyliśmy świetne odwzorowanie miasta: mapa, sklepy, bar, teatr i więzienie to tylko jedne z dostępnych miejsc. Przyjeżdżając na miejsce mieliśmy duże szczęście, akurat za niedługo miał odbyć się pokaz na rynku głównym. Zapoznani przez instruktorkę i zachwyceni całym miasteczkiem rzuciliśmy się na kolejki i młot. Przechodząc przez miasto dotarliśmy do owych atrakcji. Najpierw mieliśmy zamiar zwiedzić na dom strachów, zmora dziewczyn. Podzieliliśmy się z dziewczynami w dwie grupy mieszając się. Zwiedzając dom strachów oczywiście nie zabrakło krzyków i pisków ze strony dziewczyn. Idąc pierwszy i mówiąc jak inni chłopacy, że to nie straszne lekko przestraszyłem się. Będąc już w środku korytarza nagle ściana zaczęła się przesuwać, trochę trwożyłem się jednak nie pokazywałem tego. Najlepszą reakcje wszystkich można było jednak dostrzec na samym końcu. Widać już światło, każdy chciał pobiec do kolegów i pochwalić się przeżyciami, gdy nagle szkielet poruszył się. Krzyk dziewczyn, bezcenny. Dalej poszliśmy na kręcące się stoły z kanapą wszystko to w beczce po winie. Fajna atrakcja, poza prędkością produkowaną przez sprzęt, można było przyspieszyć karuzele przez siłę rąk kręcąc okrągłym stołem. Przez co można było osiągnąć niemałe prędkości i nabawić się mdłości. Następny z kolei był młot, jedna z lepszych jak nie najlepsza atrakcja. Sam byłem na niej trzy razy, choć rekordziści z turnusu potrafili na niej spędzić wiele, wiele więcej. Można to było porównać do młotka, którego używamy do wbicia gwoździa. Gdy uderzamy go w gwóźdź, siła równoważna do wcześniej wraca do nas. Potwierdza to między innymi trzecia zasada dynamiki Newtona. Wracając ustalmy, że siedzimy w tym młocie, a całość obróćmy o 180 stopni i dodajmy obrót przy każdym uderzeniu oraz początku zamachu. Wszystko działo się dosyć wysoko nad ziemią, więc niektóre osoby w połączeniu z mocą młota nie wytrzymywały. W przerwie między zwiedzaniem atrakcji postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na obiad. Gdy zjedliśmy udaliśmy się na pokaz na głównym rynku-miejscu startowym. Droga nie była długa i dobrze ją pamiętaliśmy. Jednak dla mało spostrzegawczych były mapki przedstawiające całe miasteczko z góry. Pokaz obejmował wiele rzeczy, głównie był to pokaz westernowy broni oraz rzucania lassa. Przekonać się mogła o tym koleżanka, która musiała uciekać przed umiejętnym kowbojem. Po ciekawym oraz zabawnym pokazie postanowiliśmy kupić kilka pamiątek i kontynuować dalszą eksplorację miasteczka, więc udaliśmy się na diabelski młyn. Nie taki diabelski, jak mówią. Powolny, pozwalający pogadać oraz porozglądać się po okolicy. Dostrzegliśmy wtedy opisywane przez wielu kino, więc po diabelskim młynie właśnie tam postanowiliśmy się udać. Nie pożałowaliśmy, tak szczerze to była to chyba jedna z najczęściej odwiedzanych przeze mnie (również młot) atrakcji. Jedynym minusem kina były kolejki, jednak nie zawsze długie. Kilka razy udało się wejść w dobrym momencie.  W miasteczku były dwa kina, które przedstawiały różne filmy. Jeden z tych filmów był o eksploracji kopalni na wózku jeżdżącym po torach. Nudne? Właśnie, że nie! Bo nie było to zwykłe kino, krzesła ruszały się, a głośniki i światło było tak ustawione że mogliśmy poczuć się jak w tym wózku. Nie zabrakło ostrych zakrętów, jak i mega efektów w tle. Węże to główne z nich. Na końcu cały wóz razem z nami był pożerany przez strasznie dużego węża, w tym czasie również moje uszy od nadmiernego krzyku oglądających. Kolejny zaś, już w drugim kinie przedstawiał scenę, w której w samochodzie razem z naszymi kompanami (świnkami) ścigaliśmy się z innym pojazdem. Choć sam film był według mnie nudniejszy od pierwszego, jednak efekty totalnie mnie zaskoczyły. Na przykład, gdy przejeżdżaliśmy przez pole odczuwaliśmy każdy kłos, a w sytuacjach z wodą czuliśmy jak pryska w nasze twarze. Świetne przeżycie! Poza tym był jeszcze plac zabaw, na którego końcu było coś w stylu zjazdu na linie i uważam, że był to najlepszy moment całego placu. Zjazd był dosyć długi i z nawet niezłą prędkością, choć wolę szybsze zjazdy. W całym miasteczku nie zabrakło mini zoo, Indian,  którzy chętnie uczyli strzelania z łuku, wielu gier i zabaw polegających na współpracy oraz kilka indywidualnych. Po zwiedzeniu w sumie wszystkiego zupełnie zapomnieliśmy o kolejce. Choć już wcześniej mówiliśmy sobie, że to właśnie ją wybierzemy jako pierwszą atrakcję. Ten czas minął tak szybko, że nie myśleliśmy o niej. Kolejka była fajna, jednak od razu widać, że nastawiona głównie pod dzieci i to właśnie one były głównymi klientami tego rollercoastera. Udając się na miejsce zbiórki nie mogliśmy uwierzyć, że minęło tak dużo czasu. Z wielkim uśmiechem na twarzy oraz wieloma przeżyciami wróciliśmy do naszych pokoi, żeby chwilę odpocząć by potem znów móc cieszyć się świetnym turnusem.