O przyjemności dawania

 

 

Z wolontariuszem ING Krystianem Hałasem rozmawia Agata Tomaszewska.


FUNDACJA: Ile miałeś już akcji wolontariackich w ING?
KRYSTIAN HAŁAS: Trzy. Co roku organizuję wolontariat w naszym oddziale w Wałbrzychu na rzecz domów dziecka. Są to wycieczki i zajęcia sportowe. Zawsze coś nietypowego, jak park linowy czy kule bumper ball.

F.: I od początku jesteś liderem tych projektów, prawda?
K.H.: Tak, od razu zacząłem jako lider. Do stworzenia pierwszego projektu zainspirowała mnie moja koleżanka, doświadczona liderka wolontariatu Beata Narkiewicz. Jestem Jej za to bardzo wdzięczny.

F.: Ale pewnie masz jakieś doświadczenia z działań społecznych poza bankiem?
K.H.: Nie, nigdy wcześniej nie byłem wolontariuszem. Nauczyłem się tego w banku, naprawdę.

F.: Wszystkie te projekty były na rzecz domów dziecka. Jak wszedłeś w ten świat?
K.H.: Na początku byłem bardzo ostrożny w kontaktach z dziećmi, nie chciałem ich niczym urazić, ale zawsze staram się być otwarty. Okazało się, że dzieci same zaczynają rozmowę i chętnie nawiązują kontakt. Warto
się uśmiechać i pokazać, że słuchamy dzieci. Trzeba jednak zachować pewien dystans, żeby dzieci za bardzo się do nas nie przywiązały. Bo wolontariat jest tylko na chwilę.



F.: A jak wygląda współpraca z kadrą takiej placówki?
K.H.: Na początku myślałem, że będzie łatwiej, że dyrekcja domu dziecka od razu entuzjastycznie przyjmie nasze pomysły. Ale spotkaliśmy się z nieufnością wychowawców, którzy odbierali nasz projekt jako zamieszanie w ich pracy. Jednak dzieci od razu zareagowały pozytywnie. I to było najważniejsze.

F.: Przekonałeś się, co to znaczy nieufność beneficjenta. Co pomaga w jej przełamaniu?
K.H.: Trzeba rozmawiać, odpowiadać na wszystkie pytania i otwarcie pokazywać nasze motywacje. Tłumaczyć, że chodzi nam o wsparcie dzieci, i że nie stoją za tym jakieś cele biznesowe. A jak współpraca się nie układa, zawsze można zmienić organizację.

F.: Często słyszy się, że wolontariat pracowniczy trudno pogodzić z pracą. Jak Ci się to udało?
K.H.: Trudno było zaplanować z wyprzedzeniem wyjście w ciągu tygodnia, dlatego łatwiej mi było organizować nasze akcje w weekendy. Wtedy też dzieci nie mają szkoły. Ale oczywiście w tygodniu też można wyjść na wolontariat. To kwestia uzgodnienia terminu ze współpracownikami i menedżerem.

F.: Nie korzystaliście więc z ośmiu godzin, które bank daje na wolontariat.
K.H.: Nie, ale to nam nie przeszkadzało. Jak sama nazwa wskazuje, to jest wolontariat, więc dobrowolnie poświęcamy swój czas wolny na szczytne cele.

F.: A czy w kwestiach organizacyjnych bank lub Fundacja ING Dzieciom mogliby być bardziej pomocni wolontariuszom?
K.H.: Na pewno czasem przydałoby się więcej środków, bo mamy takie pomysły, które przekraczają budżet. Choć jak porównuję nasz wolontariat pracowniczy z podobnymi programami innych firm, to jesteśmy liderem. I tak naprawdę wiem, że uruchamiając nasze chęci i kreatywność, możemy zrobić dużo. Na przykład organizując dla dzieci wycieczkę do Warszawy, współpracowaliśmy z innymi organizacjami i pozyskaliśmy dodatkowe środki. Można powiedzieć, że ograniczone zasoby uruchomiły potencjał nasz i naszych partnerów.

F.: Niektórzy nie angażują się w wolontariat, bo mają różne obawy. Jaką masz dla nich radę?
K.H.: Wolontariat to przede wszystkim bardzo pożyteczne działania na rzecz dzieci, ale też możliwość realizacji własnych pomysłów, nawiązania różnych kontaktów. Wiele można się nauczyć. I nie należy się bać. My tylko dajemy. Nic od innych nie chcemy. To bardzo komfortowa sytuacja.

F.: Na pewno masz dużo miłych wspomnień...
K.H.: Tak, na przykład takie: podczas wyjazdu do Warszawy nocą graliśmy z dziećmi w „mafię”. To była świetna spontaniczna zabawa. Bardzo nas to zintegrowało. Mieliśmy poczucie, że zrównaliśmy się z dziećmi, zatarł się ten podział na wychowanków i wolontariuszy.

Wywiad ukazał się na łamach magazynu wewnętrznego dla pracowników ING Banku Śląskiego „Baśka” numer 4 (216) lipiec/sierpień 2017.